Manuela
Jabłońska stała się znana po udziale w pierwszej polskiej edycji "Big Brother".
Po programie została prowadzącą "Maraton Uśmiechu" w telewizji TVN, zagrała w
dwóch filmach i... znalazła męża. Obecnie mieszka z nim w rodzinnym Luboniu,
pod Poznaniem. Jest szczęśliwa. Poniżej opowieść Manueli o jej życiu przed i
po "Wielkim Bracie".
Witam w krótkiej podróży po mapie mojego żywota. Zapewne kojarzę się
Państwu z udziałem w programie "Big Brother" i prowadzeniem mojego ukochanego
"Maratonu Uśmiechu". Muszę powiedzieć, że to była niesamowita przygoda, ale
zanim do tego dojdziemy, zacznijmy od początku. Urodziłam się w Poznaniu. Tak,
tak, lubię ziemniaki w każdej postaci. Jako dziecko, byłam bardzo kreatywna.
Halina i Juliusz - moi rodzice - mieli pełne ręce roboty. Kiedyś bawiłam się w
chowanego, tyle tylko, że bawiłam się sama i nikt mnie nie szukał, jak mi się
wydawało. A szukali mnie wszyscy, włącznie z sąsiadami. Teraz muszę się Wam
przyznać, że schowałam się w budzie mojego kochanego psa - Pipi. I po co tyle
hałasu? Jako pięciolatek dostałam prezent od bociana, bo na świat przyszła
moja mała siostrzyczka. Teraz jest wyższa, ale dla mnie cały czas jest mała.
Moja radość sięgała zenitu. Nareszcie miałam kogoś do zabawy w domu. Niestety,
zanim tak naprawdę nadawała się do zabawy, prawie skończyłam Szkołę
Podstawową. Czekając, aż Marzenka urośnie, zajmowałam się aktywnym życiem
szkoły. Uczestniczyłam w większości kółek zainteresowań, brałam udział w
konkursach, grałam w piłkę ręczną i debiutowałam w sztukach wystawianych przez
kółko teatralne. Mieszkańcy Lubonia po dziś dzień pamiętają "Czerwonego
Kapturka", w którym grałam babcię. Widziałam, że jak odsłoni się kurtyna,
widownię zaleje fala śmiechu. Było warto tak zagrać, ponieważ zapraszały nas
przedszkola i rozbawialiśmy dzieci. Po szkole podstawowej złożyłam papiery do
Liceum Medycznego. Zdałam bardzo dobrze. Moje pierwsze egzaminy w życiu. Do
szkoły miałam bardzo daleko, ale było warto. Nauczyciele otwierali przede mną
magiczny świat medycyny. Poznałam fascynującą anatomię i fizjologię człowieka,
nauczyłam się łaciny, patologii.... Niestety po dwóch latach okazało się że
moja alergia jest przeszkodą w kontynuowaniu nauki. Musiałam zmienić liceum na
ogólne. Moi rówieśnicy od dwóch lat mieli język niemiecki lub angielski, więc
o "dziennym" nie było mowy. Poszłam do liceum dla pracujących. To było
najlepsze, co mogło mi się przytrafić, ponieważ zaczęłam... pracować. Moi
rodzice wpoili mi szacunek do pieniędzy, a teraz miałam okazję zarobić. Nie
muszę Wam mówić, że po paru miesiącach gnałam po polskich drogach najlepszym w
swojej klasie Fiatem 126p. A prawo jazdy zdałam oczywiście za pierwszym
podejściem, jako najlepsza w grupie. Dzięki tacie, który od najmłodszych lat
szkolił przyszłego kierowcę. Trochę pojeździłam i przyszedł czas na drugi
ważny egzamin w moim życiu: matura. Przygotowałam się z języka polskiego,
biologii i języka rosyjskiego. Nie było to proste, ale ile satysfakcji daje
zdanie egzaminu? Ja bardzo lubię wyzwania i satysfakcję z osiągnięć. Po
maturze chciałam iść na medycynę. Ze względów zdrowotnych nie mogłam. Smutno
mi było. Przyszłam do domu, otworzyłam gazetę i losowo wybrałam szkołę -
jestem więc celnikiem. Po ukończeniu pierwszej szkoły, postanowiłam spróbować
jeszcze raz kierunku medycznego. Poszłam do studium medycznego w Poznaniu.
Świetnie, ale nie dopuszczono mnie do drugiego roku na praktyki w szpitalu. To
dla mojego zdrowia? OK, niech będzie. Zdawałam na socjologię. Zdałam egzamin,
ale z powodu braku miejsc - "zonk". Postanowiłam zagłębić się w tematy
biznesowe. Oczywiście w międzyczasie pracowałam w amerykańskiej spółce, ale
postanowiłam, że otworzę swoją firmę. No i tak od 1998 roku mam swój small
buissnes. Zajmuję się rozprowadzaniem produktów zdrowotnych (suplementów
żywieniowych) na bazie w 100% naturalnej. A dokładniej witaminy, minerały,
wyciągi roślinne i wiele innych. Ta praca mnie bardzo absorbuje. Daje ludziom
zdrowie, a co za tym idzie - pogodę ducha i uśmiech. Idea firmy bardzo mi
odpowiada. Szerzymy profilaktykę zdrowotną. Z tą firmą pracuję do dzisiaj, ale
praca to nie wszystko. W międzyczasie zrobiłam kurs metody Silvy I stopnia i
stopień międzynarodowy, licencję Ministerstwa Finansów - doradztwo finansowe
itd. I w ten sposób dotarliśmy do punktu, w którym wysłałam swoje zgłoszenie
do programu "Big Brother". To był przełom w moim życiu, ponieważ najlepsze
żarty i imprezy nie dają takiej adrenaliny jak udział w reality show. Często
ludzie pytają mnie: "Jak było w programie?", "Czy to było wyreżyserowane?",
"Jak wytrzymałam tyle czasu w Domu BB?". Te wszystkie pytania sprowadzają się
do jednego. Ludzie, to była przygoda życia. Każdemu, kto oczywiście ma taką
ochotę, życzę udziału w takim przedsięwzięciu. Co tu dużo mówić. Telewizja z
drugiej strony ekranu jest ekscytująca. Weźmy pod lupę "Maraton Uśmiechu".
Magia kamer, blask świateł i hipnotyzująca scena. Do tego przesympatyczni
zawodnicy, zgrany zespół Miszki, odpowiedzialna ekipa techniczna oraz
niezawodna publiczność. To wszystko tworzyło chaos. Hi, hi... to żart. Nad tym
wszystkim panował nasz producent. Zawsze tak kierował pracą, że każdy
dokładnie wiedział, co ma robić, a nawet jeżeli zdarzały się jakieś wpadki, to
mieliśmy także życzliwą i wyrozumiałą szefową. Bardzo miło wspominam czas
pracy w "Maratonie Uśmiechu". Pomysł takiego programu musiał się narodzić w
mądrej głowie. "Zachód" powinien się od nas uczyć. Może teraz my wyślemy coś
do Holandii? No tak, my tu gadu-gadu, a już i tak przekroczyłam limit słów.
Mało tego, już trzy razy skracałam tekst. I jeszcze jedna wiadomość. Po
programie nie spoczęłam na laurach, tylko wzięłam się z impetem do pracy.
Jeżeli macie jeszcze siłę, to kontynuuję... W trakcie pracy w "Maratonie
Uśmiechu" zagrałam w dwóch filmach. Dzięki premierze "Gulczas, a jak
myślisz?", w Gorzowie Wielkopolskim poznałam mojego męża - Tomasza
Jabłońskiego. Nie będę Was zanudzać szczegółami, ale jestem bardzo szczęśliwa.
Całe życie marzyłam o mojej "drugiej połówce pomarańczy". Chciałam takiego
mężczyzny, który może być mężem, przyjacielem i partnerem. No i mam. Trzy w
jednym. Każdej kobiecie życzę takiego kogoś. Do tego mój mąż jest szalenie
utalentowanym fryzjerem. On bardzo nie lubi, gdy tak mówię, bo jest zbyt
skromny. Prowadzimy salon fryzjerski w Luboniu. Dlaczego nie w Poznaniu? Tata
użyczył nam lokalu i inwestujemy w "swoje". A cały czas inwestujemy w nowe
technologie. Przedłużamy włosy naturalne metodą na ciepło tradycyjną, ale też
ultradźwiękami na zimno. Podpisaliśmy kontrakt z francuską firmą na dostawę
najlepszej jakości włosów naturalnych. Włosy w połączeniu z profesjonalnymi
usługami powodują, że przyjeżdżają do nas klientki z całej Polski, a także z
zagranicy. Najdłuższą drogę do fryzjera ma nasza klientka z Hong Kongu.
Zajmujemy się również dystrybucją włosów do salonów fryzjerskich w całej
Polsce. Żadnej pracy się nie boję. Z tym hasłem na ustach zrobiłam kurs wizażu
w szkole Folaron i kurs fryzjerski w Warszawie. Oczywiście tajniki sztuki
przedłużania włosów poznałam znacznie wcześniej na kursach we Włoszech,
Holandii i Francji. Jestem bardzo zadowolona ze swojego życia. Mam wszystko
czego mi potrzeba. Miłość, która uskrzydla; rodzinę, która wspiera; pracę,
która daje satysfakcję i otoczenie ludzi, którzy utwierdzają mnie w
przekonaniu, że uśmiech na ustach potrafi czynić cuda.