Manuela Michalak • Showmag.info

NewsInfoBig BrotherGaleriaDownload
Manuela o swoim życiu

Środa, 19 kwietnia 2006

Manuela Jabłońska / MaratonUsmiechu.onet.pl

Manuela Jabłońska stała się znana po udziale w pierwszej polskiej edycji "Big Brother". Po programie została prowadzącą "Maraton Uśmiechu" w telewizji TVN, zagrała w dwóch filmach i... znalazła męża. Obecnie mieszka z nim w rodzinnym Luboniu, pod Poznaniem. Jest szczęśliwa. Poniżej opowieść Manueli o jej życiu przed i po "Wielkim Bracie".

Witam w krótkiej podróży po mapie mojego żywota. Zapewne kojarzę się Państwu z udziałem w programie "Big Brother" i prowadzeniem mojego ukochanego "Maratonu Uśmiechu". Muszę powiedzieć, że to była niesamowita przygoda, ale zanim do tego dojdziemy, zacznijmy od początku. Urodziłam się w Poznaniu. Tak, tak, lubię ziemniaki w każdej postaci. Jako dziecko, byłam bardzo kreatywna. Halina i Juliusz - moi rodzice - mieli pełne ręce roboty. Kiedyś bawiłam się w chowanego, tyle tylko, że bawiłam się sama i nikt mnie nie szukał, jak mi się wydawało. A szukali mnie wszyscy, włącznie z sąsiadami. Teraz muszę się Wam przyznać, że schowałam się w budzie mojego kochanego psa - Pipi. I po co tyle hałasu? Jako pięciolatek dostałam prezent od bociana, bo na świat przyszła moja mała siostrzyczka. Teraz jest wyższa, ale dla mnie cały czas jest mała. Moja radość sięgała zenitu. Nareszcie miałam kogoś do zabawy w domu. Niestety, zanim tak naprawdę nadawała się do zabawy, prawie skończyłam Szkołę Podstawową. Czekając, aż Marzenka urośnie, zajmowałam się aktywnym życiem szkoły. Uczestniczyłam w większości kółek zainteresowań, brałam udział w konkursach, grałam w piłkę ręczną i debiutowałam w sztukach wystawianych przez kółko teatralne. Mieszkańcy Lubonia po dziś dzień pamiętają "Czerwonego Kapturka", w którym grałam babcię. Widziałam, że jak odsłoni się kurtyna, widownię zaleje fala śmiechu. Było warto tak zagrać, ponieważ zapraszały nas przedszkola i rozbawialiśmy dzieci. Po szkole podstawowej złożyłam papiery do Liceum Medycznego. Zdałam bardzo dobrze. Moje pierwsze egzaminy w życiu. Do szkoły miałam bardzo daleko, ale było warto. Nauczyciele otwierali przede mną magiczny świat medycyny. Poznałam fascynującą anatomię i fizjologię człowieka, nauczyłam się łaciny, patologii.... Niestety po dwóch latach okazało się że moja alergia jest przeszkodą w kontynuowaniu nauki. Musiałam zmienić liceum na ogólne. Moi rówieśnicy od dwóch lat mieli język niemiecki lub angielski, więc o "dziennym" nie było mowy. Poszłam do liceum dla pracujących. To było najlepsze, co mogło mi się przytrafić, ponieważ zaczęłam... pracować. Moi rodzice wpoili mi szacunek do pieniędzy, a teraz miałam okazję zarobić. Nie muszę Wam mówić, że po paru miesiącach gnałam po polskich drogach najlepszym w swojej klasie Fiatem 126p. A prawo jazdy zdałam oczywiście za pierwszym podejściem, jako najlepsza w grupie. Dzięki tacie, który od najmłodszych lat szkolił przyszłego kierowcę. Trochę pojeździłam i przyszedł czas na drugi ważny egzamin w moim życiu: matura. Przygotowałam się z języka polskiego, biologii i języka rosyjskiego. Nie było to proste, ale ile satysfakcji daje zdanie egzaminu? Ja bardzo lubię wyzwania i satysfakcję z osiągnięć. Po maturze chciałam iść na medycynę. Ze względów zdrowotnych nie mogłam. Smutno mi było. Przyszłam do domu, otworzyłam gazetę i losowo wybrałam szkołę - jestem więc celnikiem. Po ukończeniu pierwszej szkoły, postanowiłam spróbować jeszcze raz kierunku medycznego. Poszłam do studium medycznego w Poznaniu. Świetnie, ale nie dopuszczono mnie do drugiego roku na praktyki w szpitalu. To dla mojego zdrowia? OK, niech będzie. Zdawałam na socjologię. Zdałam egzamin, ale z powodu braku miejsc - "zonk". Postanowiłam zagłębić się w tematy biznesowe. Oczywiście w międzyczasie pracowałam w amerykańskiej spółce, ale postanowiłam, że otworzę swoją firmę. No i tak od 1998 roku mam swój small buissnes. Zajmuję się rozprowadzaniem produktów zdrowotnych (suplementów żywieniowych) na bazie w 100% naturalnej. A dokładniej witaminy, minerały, wyciągi roślinne i wiele innych. Ta praca mnie bardzo absorbuje. Daje ludziom zdrowie, a co za tym idzie - pogodę ducha i uśmiech. Idea firmy bardzo mi odpowiada. Szerzymy profilaktykę zdrowotną. Z tą firmą pracuję do dzisiaj, ale praca to nie wszystko. W międzyczasie zrobiłam kurs metody Silvy I stopnia i stopień międzynarodowy, licencję Ministerstwa Finansów - doradztwo finansowe itd. I w ten sposób dotarliśmy do punktu, w którym wysłałam swoje zgłoszenie do programu "Big Brother". To był przełom w moim życiu, ponieważ najlepsze żarty i imprezy nie dają takiej adrenaliny jak udział w reality show. Często ludzie pytają mnie: "Jak było w programie?", "Czy to było wyreżyserowane?", "Jak wytrzymałam tyle czasu w Domu BB?". Te wszystkie pytania sprowadzają się do jednego. Ludzie, to była przygoda życia. Każdemu, kto oczywiście ma taką ochotę, życzę udziału w takim przedsięwzięciu. Co tu dużo mówić. Telewizja z drugiej strony ekranu jest ekscytująca. Weźmy pod lupę "Maraton Uśmiechu". Magia kamer, blask świateł i hipnotyzująca scena. Do tego przesympatyczni zawodnicy, zgrany zespół Miszki, odpowiedzialna ekipa techniczna oraz niezawodna publiczność. To wszystko tworzyło chaos. Hi, hi... to żart. Nad tym wszystkim panował nasz producent. Zawsze tak kierował pracą, że każdy dokładnie wiedział, co ma robić, a nawet jeżeli zdarzały się jakieś wpadki, to mieliśmy także życzliwą i wyrozumiałą szefową. Bardzo miło wspominam czas pracy w "Maratonie Uśmiechu". Pomysł takiego programu musiał się narodzić w mądrej głowie. "Zachód" powinien się od nas uczyć. Może teraz my wyślemy coś do Holandii? No tak, my tu gadu-gadu, a już i tak przekroczyłam limit słów. Mało tego, już trzy razy skracałam tekst. I jeszcze jedna wiadomość. Po programie nie spoczęłam na laurach, tylko wzięłam się z impetem do pracy. Jeżeli macie jeszcze siłę, to kontynuuję... W trakcie pracy w "Maratonie Uśmiechu" zagrałam w dwóch filmach. Dzięki premierze "Gulczas, a jak myślisz?", w Gorzowie Wielkopolskim poznałam mojego męża - Tomasza Jabłońskiego. Nie będę Was zanudzać szczegółami, ale jestem bardzo szczęśliwa. Całe życie marzyłam o mojej "drugiej połówce pomarańczy". Chciałam takiego mężczyzny, który może być mężem, przyjacielem i partnerem. No i mam. Trzy w jednym. Każdej kobiecie życzę takiego kogoś. Do tego mój mąż jest szalenie utalentowanym fryzjerem. On bardzo nie lubi, gdy tak mówię, bo jest zbyt skromny. Prowadzimy salon fryzjerski w Luboniu. Dlaczego nie w Poznaniu? Tata użyczył nam lokalu i inwestujemy w "swoje". A cały czas inwestujemy w nowe technologie. Przedłużamy włosy naturalne metodą na ciepło tradycyjną, ale też ultradźwiękami na zimno. Podpisaliśmy kontrakt z francuską firmą na dostawę najlepszej jakości włosów naturalnych. Włosy w połączeniu z profesjonalnymi usługami powodują, że przyjeżdżają do nas klientki z całej Polski, a także z zagranicy. Najdłuższą drogę do fryzjera ma nasza klientka z Hong Kongu. Zajmujemy się również dystrybucją włosów do salonów fryzjerskich w całej Polsce. Żadnej pracy się nie boję. Z tym hasłem na ustach zrobiłam kurs wizażu w szkole Folaron i kurs fryzjerski w Warszawie. Oczywiście tajniki sztuki przedłużania włosów poznałam znacznie wcześniej na kursach we Włoszech, Holandii i Francji. Jestem bardzo zadowolona ze swojego życia. Mam wszystko czego mi potrzeba. Miłość, która uskrzydla; rodzinę, która wspiera; pracę, która daje satysfakcję i otoczenie ludzi, którzy utwierdzają mnie w przekonaniu, że uśmiech na ustach potrafi czynić cuda.


© 2001-2024 Showmag.info