Manuela to wulkan energii. Kocha życie i ludzi. Ma
spore grono oddanych przyjaciół. Przyznaje, że na swej drodze spotyka też osoby,
które chciałyby ogrzać się w blasku jej popularności. "Na szczęście interesuję
się psychologią i potrafię szybko ich rozszyfrować" - mówi. Pomnik Siewcy w
Luboniu to ulubiona rzeźba Manueli. Dziewczyna uważa, że podobnie jak on jest
człowiekiem czynu i nie wie, co to nuda. Dom to jej azyl. "Uwielbiam go. Tutaj
najlepiej się regeneruję" - mówi Manuela. Mogłaby aranżować wnętrza. Swoje
zdolności odkryła m.in. projektując kominek w domu.
-O waszych honorariach krążą legendy. Ile zarobiłaś przez ten rok?
-Na moim koncie zazwyczaj jest debet. Oszczędności mam, ale zapewniam, że nie są
to astronomiczne sumy. Opowieści o miliardach należy włożyć między bajki. Nie
ukrywam jednak, że nie mogę narzekać.
-Twój kontrakt z TVN jest tajemnicą?
-Tak. I ja to szanuję, bo jestem wdzięczna telewizji za to, co mi dała. Że
wykreowała taką osóbkę, jak ja. I że spełniła większość moich marzeń.
-A jakie marzenia ci jeszcze zostały?
-Chciałabym popędzić autem wyścigowym Formuły l. Ale marne szanse... W tym roku
po raz pierwszy leciałam motolotnią i zakochałam się w tym sporcie. Może zrobię
uprawnienia pilota?
-Ile to kosztuje?
-Jakieś 20 tysięcy złotych. Powinnam tę sumę uzbierać w parę miesięcy.
-Jak bardzo Wielki Brat zmienił twoje życie?
-To przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Gdy byłam w Domu Big Brother, miałam
nadzieję, że w gazecie ukaże się wzmianka na mój temat, ale na tym koniec.
Tymczasem rozpętało się szaleństwo. Zdarzało się, że pod drzwiami ustawiały się
dzieciaki, wielbiciele przysyłali oferty. Dostałam nawet w prezencie damskie
stringi.
-Czy tego właśnie chciałaś?
-Marzyłam, żeby być na okładkach pism. Gdy kiedyś spędzałam wakacje w Tajlandii,
wkleiłam nawet komputerowo swoje zdjęcie na okładkę "Voque'a". Nie jestem
zmęczona popularnością. Bo czymże miałabym być? Tym, że ludzie są dla mnie mili,
że poznaję fascynujące osoby, że mogę zrobić frajdę dzieciom, dając autograf?
-Co będzie, jak skończy się popularność?
-Znajdę sobie tysiąc innych zajęć. Marzę o tym, żeby wreszcie zacząć haftować,
wyszywać patchworki, żeby uszyć coś z "Burdy".
-Na haftowaniu nie da się dużo zarobić, a niektórzy mówią, że Manuela ma
gwiazdorskie potrzeby i woda sodowa uderzyła jej do głowy.
-Ja ze swojej "sławy" żartuję. Gdy przychodzę do domu, mówię: "Cześć,
przyjechała wasza gwiazda". Nie odbiło mi i nie muszę ubierać się tylko w
markowe ciuchy. Nie szastam pieniędzmi, choć dwa razy zaszalałam, przyznaję.
Kupiłam sobie m.in. markowy płaszczyk. Nie rozbijam się mercedesami i nie
narkotyzuję w nocnych klubach. Gdy tylko mogę, wracam do Lubonia, tu się
regeneruję. Dom to moja piramida energetyczna.
-Uciekałaś tam, gdy artyści obrzucali cię wyzwiskami i oskarżali, że przez
ciebie tracą pracę?
-Ja ich rozumiem. Oni długo pracowali na sukces, a my na chwilę pojawiliśmy się
w telewizorze i z miejsca zyskaliśmy sympatię widzów. Gdy okazało się, że będę
prowadzić "Maraton uśmiechu" niektóre gazety oskarżały mnie, że odbieram chleb
poprzedniemu prowadzącemu, Mariuszowi Czajce. Było mi przykro, ale czyżby nie
wiedział, że praca w mediach przypomina rosyjską ruletkę? Dziś pracujesz, jutro
już nie. Trzeba mieć coś w zanadrzu, dlatego nie zrezygnowałam z prowadzenia
własnej firmy, rozprowadzającej odżywki na bazie witamin i minerałów. Zaopatrują
się u mnie mieszkańcy Domu Wielkiego Brata z pierwszej i drugiej edycji
programu. Zdradzę, że to mężczyźni.
Mówi się, że przyjaźń bigbrotherowców to blaga.
-Nieprawda. W weekend gościłam Piotra Lato, Patrycję Strzemięcką i Grzesia
Mielca. Śmiałam się, że przez mój dom przeszło tornado. Spotykam się z Gosią
Maier, z Moniką Sewioło ślemy sobie SMSy. Widuję się z Anią Baranowską i
Januszem. Wspominamy "Big Brothera". Pierwszy szalony rok minął i nadszedł chyba
czas przemyśleń.
-Jakie są twoje przemyślenia?
-Myślę, że wygrałam los na loterii. Spełniły się moje marzenia: prowadzę w
telewizji program, zagrałam w dwóch filmach i - z czego jestem szczególnie dumna -
jako pierwsza Polka wystąpiłam na okładce pisma "Cosmopolitan".
-I żadnych zgrzytów po drodze?
-Czasem ludzie mi zazdroszczą. Niektórzy są zawiedzeni, że mają tyle lat co ja,
a tak niewiele osiągnęli. Szkoda, że rodzice nie nauczyli ich, że nie należy
zajmować się innymi, ale sobą.
-A ty to potrafisz? Naprawdę nigdy nikomu niczego nie zazdrościłaś?
-Pewnie że tak, ale mama wciąż mi powtarzała: "Nie patrz na innych, patrz na
siebie". I wzięłam sobie jej rady do serca.
-Nie znasz uczucia zazdrości, woda sodowa nie uderzyła ci do głowy i pewnie
powiesz mi jeszcze, że przez ten rok nie popełniłaś żadnych błędów?
-Nie przypominam sobie, aczkolwiek jest mi smutno, że nie mogłam poświęcić
więcej czasu rodzinie. Ale z drugiej strony nie mam sobie nic do zarzucenia, bo
przecież nie balowałam w Warszawie, tylko pracowałam. Poza tym mam wyrzuty
sumienia, że do tej pory nie znalazłam czasu na to, żeby pomóc Stowarzyszeniu
Ludzi Dobrej Woli w Luboniu.
-Bardzo starannie dobierasz słowa. Czujesz się za nie odpowiedzialna?
-Tak. Żartować mogę na gruncie towarzyskim. Ale kiedy stoję na scenie, słucham
głosu serca, bo ono podpowiada mi myśli warte przekazania. To są proste sprawy -
żeby ludzie żyli godnie, dobrze, w zgodzie z własnym sumieniem, żeby czynili
dobro. Dobro popłaca, naprawdę. Moja mama zawsze mówiła: czyń dobro, ono do
ciebie wróci trzy razy. I tak samo jest ze złem. Myślę, że właśnie dlatego, iż
zawsze pomagałam innym, nawet jak było mi źle - los podarował mi "Big Brothera".
-Myślisz czasami o założeniu własnej rodziny, urodzeniu dziecka?
-Póki co, siostra urodziła córeczkę Nicole. A mój problem polega na tym, że
najpierw trzeba znaleźć odpowiedniego mężczyznę.
-Żaden z tych przystojniaków, z którymi pojawiasz się na bankietach, nie jest
odpowiedni?
-Nie. Poważny związek nie jest na pokaz. Jeżeli nawet pojawiłby się mężczyzna,
który zawładnąłby moim sercem, nie chciałabym, żeby media rozszarpały go na
strzępy. A ci faceci, z którymi się pokazywałam, byli po prostu reprezentacyjni.
Zawsze miałam szczęście do przystojnych.
-Czułaś się przy nich dowartościowana?
-To, że mam nadwagę, wcale nie znaczy, że jestem zakompleksiona. Wprost
przeciwnie - lubię siebie. Ale gdybym teraz związała się z jakimś facetem i
zdecydowała się na zawarcie związku małżeńskiego, mąż musiałby się nacieszyć
moimi zdjęciami. Wciąż pracuję. Teraz wyjeżdżam w miesięczną trasę organizowaną
przez jedną z firm telekomunikacyjnych. W ciągu tak długiego czasu usychają
nawet roślinki, a co dopiero mówić o facetach...